Uśmiechnij się. Świat idzie w dobrym kierunku. Chyba nie będziemy musieli pożyczać Włochom i Grekom. EBC sobie te pieniądze wydrukuje. Niech to Wam przyświeca podczas Świąt spokojnych i beztroskich.

 

      Stojąc kiedyś na koronie zapory wodnej w Solinie wdałem się w dyskusję z moim przyjacielem fizykiem (nauczycielem akademickim) na temat zalety elektrowni szczytowo – pompowej. Jak zapewne państwu wiadomo, elektrownia taka włączana jest w okresie szczytowego zapotrzebowania na energię a w „dolinie nocnej” z powrotem tłoczy wodę ze zbiornika dolnego (myczkowieckiego) do górnego (solińskiego). Mój przyjaciel fizyk, powołując się na wszystkie prawa fizyki, nijak nie mógł zrozumieć, że jest to zabieg opłacalny. Na nic zdawały się moje tłumaczenia, że turbozespół elektrowni konwencjonalnej (opalany węglem) tak ma, że największą sprawność uzyskuje wtedy, gdy pracują z mocą znamionową czyli taka na jaką został zaprojektowany i warto go dociążyć w „dolinie nocnej”, bo summa summarum i tak wychodzi się na plus. Przyjaciel fizyk widział inne rozwiązanie: miej hajcować pod kotłem i zaoszczędzi się węgla... Dyskusja weszła na tak wysoki poziom, że musiały zareagować towarzyszące nam dziewczyny i zrobiły to skutecznie. Dlaczego to wspominam. Otóż ani fizykom, ani tym bardziej wolnorynkowym ekonomistom, nijak nie można wytłumaczyć co to jest SPRAWNOŚĆ i w jakich warunkach jest ona największa. Dla inżyniera ta „sprawność” jest prawie bożkiem. Ale jaki to ma związek z gospodarką? - ano ma.

 

      Jak czytam tu na NE wypociny niektórych uznanych ekonomistów na temat destrukcyjnego wpływu obciążeń fiskalnych na funkcjonowanie gospodarki, to przypomina mi się mój przyjaciel fizyk z listą wszelkiego rodzaju praw przyrody pod sufitką.

 

      Otóż nasi wolnorynkowcy & wolnościowcy czytając książki z epoki Adama Smitha jakoś nie mogą dostrzec, że to nie ręce „rzeźnika, piwowara i piekarza” wytwarzają dochód, ale mają potężnego konkurenta jakim jest kapitał i jego praca. Pojęcie „pracy kapitału” wprowadził do dyskursu ekonomicznego amerykański filozof Mortimer Adler. Dostrzegł on bowiem, że skutkiem dokonującego się postępu technologicznego praca ludzka ma coraz mniejsze znaczenie, a decyduje kapitał, przy pomocy którego nabywa się zautomatyzowane linie produkcyjne lub maszyny potężnej wydajności. Z tymi zautomatyzowanymi liniami produkcyjnymi jest tak, że pracują najefektywniej gdy są obciążone do ich „mocy znamionowej”.

      Jest jednak problem z górami produktów, które wytwarzają, w sytuacji w której wykluczają one pracowników z procesu podziału? Mortimer dostrzegł, że przeciwdziałanie konsumpcyjnemu wykluczeniu zawsze się opłaca, bo gospodarka osiąga większa sprawność i „summa summarum” wychodzimy na plus, tak jak z tym prądem w Solinie. Dlaczego na ten fakt zwrócił filozof a nie ekonomista? Ano dlatego, ze przeciętny ekonomista jest idiotą, a ekonomista wolnorynkowiec i z bizantyjskimi ozdobnikami przed imieniem i nazwiskiem musi być idiota do kwadratu. Jednak są jakieś przebłyski zdrowego myślenia.

 

      Przeciwdziałanie konsumpcyjnemu wykluczeniu można uskuteczniać na dwa sposoby: za brama fabryczną poprzez finansowe formy partycypacji pracowniczej w zyskach z pracy kapitału, albo przez budżet zwiększając podatki. Jako „trzeciodrogowiec” jestem zwolennikiem pierwszego rozwiązania, ale zapora „egoizmu klasowego” w Polsce jest – zdaję się – nie do pokonania. Pozostaje drugie rozwiązanie i tu zaczęły się dziać rzeczy Ciekawe.

 

Otóż nie tak dawno FED zaczął intensywnie drukować dolce. Mówiło się o „zielonej sraczce FED” i miało spowodować to hiperinflację. I co? - i nic.

Za namową FED EBC kilka dni temu dokonał emisji pierwotnej na rzecz banków komercyjnych strefy euro walorów na sumę szacowaną łącznie na 720 mld Euro. I co? - i nic.

 

      Coś się zatem musiało stać z prawem Locke'a Ricardo, że inflacja nie chce skakać do góry. Otóż wydaje mi się, że w Ameryce ekonomistów zastąpiono inżynierami, że może do głosu doszli zwolennicy „sprawności gospodarczej”. Coś bowiem funkcjonuje w tej architekturze finansowej źle, bo mocom produkcyjnym wykorzystywanym zaledwie w 70-ciu procentach towarzyszy nędza ludności.

      Odkrycie jest banalnie proste: skoro strona podażowa dóbr wykazuje duże rezerwy produkcyjne to stronę popytową można zwiększyć dodrukiem pieniądza i to bezkarnie!. Na naszych oczach umiera pieniądz jako środek gromadzenia skarbu i rodzi się pieniądz jako środek wymiany.

 

      Pozostaje jeszcze tylko jedno pytanie: po co do tego „wstrzykiwania” pieniędzy do gospodarki angażować banki? Przecież dodatkową emisję pieniądza można zrobić przez budżet!. Tu też pojawia się aspekt sprawności i mam nadzieję, że ktoś znowu ekonomistów na inżynierów zamieni.

 

Ps.

 

Uśmiechnij się. Świat idzie w dobrym kierunku. Chyba nie będziemy musieli pożyczać Włochom i Grekom. EBC sobie te pieniądze wydrukuje. Niech to Wam przyświeca podczas Świąt spokojnych i beztroskich.